Autor Wiadomość
Ola
PostWysłany: Nie 20:25, 25 Lis 2007    Temat postu:

Świetne. Szczególnie końcówka i wogóle wszystko o lawendzie. I opisanie wspomnień.
Padma
PostWysłany: Sob 19:10, 26 Maj 2007    Temat postu:

Tą, czyli kogo? Lav? Razz
Versace
PostWysłany: Śro 21:24, 23 Maj 2007    Temat postu:

Mi też sie bardzo podoba szczególnie iż tą postać bardzo lubie Wink
Padma
PostWysłany: Śro 20:15, 23 Maj 2007    Temat postu:

Ech, dziękuję.
Najpierw myślałam, że nikt tu nie zajrzy... Dziękuję za odwagę i Twoje zdanie.
Ja bardzo lubię Lav, zwłaszcza w połączeniu z Cormaciem, takie już moje schizo, że lubię dziwne pairingi z HP ^^
murdermile
PostWysłany: Śro 15:56, 23 Maj 2007    Temat postu:

Urocze.. i cóż więcej mówić. Pełne swoistej magii i ciepła, i chyba po raz pierwszy spotykam się z takim krótszym tekstem o Lavender.. plus za oryginalność. Bardzo ładnie pokazane uczucia - a ostatnie zdanie po prostu mnie powaliło. Kłaniam się w pas ^^
Padma
PostWysłany: Pią 21:27, 18 Maj 2007    Temat postu: [Z][R] Zapach lawendy

Zarzucę coś swojego. Stary tekst, dokładnie z 13.06.2006. Enjoy.


Zapach lawendy
one-shot.
romans.
b.o.


Nigdy nie wiedziałam, dlaczego rodzice dali mi na imię Lavender.
Mama zawsze powtarzała, że właśnie lawenda znajdowała się w bukiecie, który dostała od taty na pierwszej randce, ojciec z kolei upierał się, że lawendą zawsze pachniał dom babci, w którym mieszkała mama, gdy nosiła mnie pod sercem.
Nie wiem, komu powinnam wierzyć, ale wiem, że nie cierpię swojego imienia. Pewnie dlatego, ponieważ nie pasuje do mnie. Nie mam w sobie nic z delikatności i kruchości tych fioletowych ziół, nie zostawiam po sobie tak intensywnych wspomnień, nawet nie rzucam się w oczy. Bardziej niż lawendę, przypominam raczej pokrzywę, z czego zawsze śmieje się Parvati. Imię Lavender stało się więc moim przekleństwem.
Pamiętam pierwsze dni w Hogwarcie, kiedy przedstawiałam się innym, to wybałuszali oczy. Lavender Brown, jak to dziwnie brzmi, prawda? Miałam wtedy związane w dwa kucyki włosy, rumianą buzię, przypominającą księżyc w pełni i duże wyłupiaste oczy. Lawendy było we mnie tyle, co cynamonu w soku z dyni. Potem jednak przekonałam się, że nie tylko ja zmagam się z dziwnymi pomysłami moich rodziców. Pany Parkinson też nie przypominała bratka, nie wiem nawet, czy kwalifikowałaby się na pokrzywę, w obejściu bowiem nie była za miła, a i wygląd sprawiał, że trafiłaby na jakieś 5 do 10 lat do Azkabanu...
Z czasem zaczęłam się przyzwyczajać, zwłaszcza, że zaprzyjaźniłam się z Hermioną, którą oprócz swojego imienia frustrowało jeszcze pare innych rzeczy - wystające przednie zęby, nienaturalnie puszysta brązowa grzywa i rodzice mugole. Jak czas pokazał, zęby zrobiły się całkiem zgrabne, piękne włosy stały się jej atutem, a ona sama najmądrzejszą czarownicą na naszym roku, jednak doszło jej inne zmartwienie - rudego koloru.
I pomyśleć, że najpierw Ron Weasley stał się moim zmartwieniem.
Nie wyróżniałam się niczym szczególnym w Hogwarcie, byłam zwykłą Gryfonką. Za przyjaciółki miałam pół-Hinduskę Parvati Patil i mugolkę Hermionę Granger, z którymi dzieliłam dormitorium.. Lubiłam chodzić na opiekę nad magicznymi stworzeniami z profesor Grubby-Plank i wróżbiarstwo z profesor Trelawney.
Na trzecim roku przepowiedziała ona śmierć mojego króliczka, Albinka, co rzeczywiście nastąpiło. Albinek został zagryziony przez lisa, co, jak uświadomiłam sobie później, niewiele miało wspólnego z wymysłami Trelawney. Tak czy siak przez pewien czas, po śmierci Albinka, choć na chwilę zaistniałam dla innych. Kiedy wiadomość obiegła szkołę, a ja wypłakiwałam sobie oczy na korytarzu, podchodzili do mnie obcy ludzie ze smutną miną i mi wspólczuli. To mile połechtało moją próżność, ale też wyostrzyło zmysły. Pomyślałam: nigdy więcej. I znowu stałam się prawie anonimowa. Zresztą bycie w cieniu Wielkiej Trójcy, jakoś mi odpowiadało. Przynajmniej ktoś zbierał baty za ciebie.
W czwartej klasie poszłam na ten cały paskudny bal z Seamusem Finniganem, tylko po to, by dowiedzieć się, że Parvati, która dumna puszyła się u boku Harry'ego Potter'a, za nim szaleje. Wtedy też chyba zaczęły buzować nam hormony. Mi bardzo podobał się Cedrik, zresztą jak setce innych dziewcząt w szkole, ale w piątej klasie, kiedy zaczęłam uczęszczać na tajne spotkania Gwardii Dumbledore'a, przepadłam dla kogoś innego. I do dzisiaj gryzę się za to, że była to też, o czym dowiedziałam się znacznie później, wielka miłość Hermiony.
Pamiętam Harry wkurzył mnie kiedyś niemiłosiernie stwierdzając, że ja i Ron, to była niezła szopka. Faceci zawsze muszą wszystko spłycić, prawda? Uświadomiłam mu wtedy, że jako zakochana osoba, nie bardzo interesowałam się tym, jak wygląda nasz związek od 'zewnątrz'. Dla mnie liczyło się to, że z Ronem poczułam się szczęśliwa i choć na chwilę wyjątkowa. Szóstą klasę wspominam z rozrzewnieniem... Dostałam od Rona na urodziny perfumy o zapachu lawendy i wtedy tak naprawdę uświadomiłam sobie, że na swoje imię człowiek musi zapracować. Chociaż mój ówczesny chłopak pewnie nie zdawał sobie sprawy ile to dla mnie znaczy, dziękowałam mu za ten uroczy gest przez kilka tygodni. 'Związek' z Ronem nauczył mnie paru istotnych spraw. Przede wszystkim, by na pierwszym miejscu stawiać przyjaźń, a nie miłość, uczucie, zafascynowanie, czy namiętność. Żałuję, że postąpiłam tak wobec Hermiony, ale jeszcze bardziej jestem wściekła, kiedy pomyślę, że Ron okazał się takim dużym dzieckiem. Chociaż i ona, kierując się żądzą zemsty na swym złamanym sercu, poszła z Cormaciem McLaggenem na imprezę do Slughorna. Nie skończyło się to pomyślnie dla ich obojga.
Na szczęście, co było do przewidzenia, nasze burzliwe uczucie szybko się skończyło i tuż po wakacjach Ron zerwał ze mną. Początkowo przyjęłam to dosyć histerycznie, ale już wkrótce cieszyłam sie wolnym statusem i byłam zdziwiona z jaką lekkością patrzę na świat. Odzyskałam Hermionę i poprzysięgłam, że pomogę jej zdobyć Rona. Zabawne, ale ten chłopak, pomimo, że wylałam przez niego tyle łez, odsłonił przede mną drogę zupełnie inną, niż kroczyłam dotychczas. Poszłam nią z zaciekawieniem. Nie żałuję. Zmieniłam się, dojrzałam, wydoroślałam i teraz zupełnie inaczej patrzę na różne sprawy.
Dziękuję za dar od losu, jakim niespodziewanie okazał się Cormac. Spadł z nieba, dosłownie z miotły, wprost do mojego życia. Zaabsorbowana i urzeczona, kątem oka obserwowałam jego przemianą duchową i emocjonalną, nie przyznając się wcale, że jest to dla mnie ważne. Sama miałam w tym drobne zasługi, co zresztą pochwaliła profesor McGonagall. Gdyby nie ten okres w siódmej klasie, gdy 'pomagaliśmy' sobie nawzajem, przyciągając się i odpychając równocześnie, nie wiem jak potoczyłyby się moje koleje losu. Parvati śmieje się zawsze od ucha do ucha, kiedy pomyśli, jak uciekałyśmy przed Cormaciem na początku roku. Hermiona pytania o to, co się stało pod jemiołą na przyjęciu u Slughorna zbywa milczeniem. Cormac też stara się zamknąć ten rozdział swojego życia, pomimo tego, że dzisiaj świetnie się z Hermioną rozumieją, z Ronem też znaleźli wspólny język po tak długiej rywalizacji w drużynie i to o dziwo nie o Quidditchu! Wszyscy dorośliśmy i zmieniliśmy się. Nawet Pansy, która w Hogwarcie przeszła niezłą szkołę życia i zaskoczyła wszystkich, stała się krucha niczym gałązka lawendy, choć na pierwszy rzut oka zaraża swą upartością i siłą. Coś w tym jednak jest, myślałam, ta dziewczyna ma w sobie coś z bratka.
I pewnie rozmyślałabym dalej, nad tymi mało w gruncie rzeczy znaczącymi sprawami, gdyby nie ten wieczór, który pamiętam jak dzisiaj. Cormac przyszedł do pokoju wspólnego z naręczem intensywnie pachnącej lawendy i z tajemniczą miną. Zastanawiałam się uśmiechnięta, jakie znajdzie wytłumaczenie, a on po prostu wręczył mi bukiet i wyszeptał mi do ucha:
-Bo przypominają mi Twoje oczy.
Moje serce zatrzepotało, to jedno zdanie bowiem wyjaśniało wszystko. Całe 17 lat mojego życia. I na dodatek to wyznanie usłyszałam od kogoś, kogo nie podejrzewałabym nawet, że pamięta, jakiego koloru są moje oczy.
Jak się domyślacie, to był najbardziej romantyczny wieczór mojego życia. Do dzisiaj nie wiem, jak Cormac zdobył te kwiaty, ale ilekroć pojawiałam się na zielarstwie, profesor Sprout posyłała mi znaczący uśmiech.
Jedno jest pewne - pójdę za głosem mojej mamy i gdy moje dziecko zapyta mnie dlaczego nosi imię Lavender, przyznam zgodnie z prawdą, że:
-Właśnie takie kwiaty dostałam od twojego taty na pierwszej randce.
Cormac na pewno też będzie trzymał się takiego tłumaczenia, nie posiada bowiem tak żywej wyobraźni, jak mój rodzony ojciec, by opowiadać bajki o domu babci pachnącym lawendą. Typowy mężczyzna. Może mieć za to inne wątpliwości. Czy aby na pewno to była nasza pierwsza randka?
Może kwiaty lawendy to wiedzą, stoją zasuszone w naszej sypialni, rozsiewając dookoła woń tamtych dni.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group